Dwa lata temu napisałam ostatnią notkę na dawnym blogu, o tym że teraz będzie wszystko wspaniale, schudnę, będę idealna i oh i ah. Nie wyszło mi. Znowu. I było mi wstyd pisać kolejną, bo nie było się czym chwalić.
Myślałam, że wszystko zmieniło się na lepsze. Że już wierzę w siebie, jestem szczęśliwa i nie muszę tu być, bo to środowisko źle na mnie wpłynie bla bla.
Wystarczyło zajrzeć na Wasze blogi raz. Raz - i już wiedziałam, że przecież ja się kompletnie nie zmieniłam.
Z jednej strony teraz mam kochającego chłopaka i czasami jem bez wyrzutów sumienia, coraz mniej obrzydza mnie mój widok w lustrze i kiedy trzeba nawet chodzę na zakupy.
A z drugiej wciąż przecież nie wyjdę na plażę, nie przebiorę się w szatni na wf, nie ubiorę szortów, nie zrobię sobie tatuażu, nie kupię sobie obcisłej bluzki. Bo nie zasłużyłam, bo jestem gruba, bo na mnie nic dobrze nie wygląda.
Mam zaburzenia lękowe.
Derealizację.
Nie potrafię jeść, nie potrafię nie jeść.
Nie potrafię siebie lubić.
I ja kiedykolwiek wątpiłam, czy to jest miejsce dla mnie?